środa, 28 sierpnia 2013

Zupa jachtowa

W trakcie poszukiwań prostych przepisów z możliwie największym udziałem konserw i produktów suchych natrafiłam na genialną zupę- gulasz, która okazała się bardzo smaczna i pożywna. Przepis pochodzi z tej strony. Zapraszam :)

Składniki (5 porcji):
3 cebule
1 ząbek czosnku
5 ziemniaków
1-2 konserwa mięsna
1 kostka wołowa (opcjonalnie, w oryginalnym przepisie są 2 kostki, ja natomiast użyłam 1/4 kostki i też było smacznie)
liście laurowe, ziele angielskie, sól, pieprz, papryka chili, tymianek
4-5 łyżek oleju roślinnego

W garnku rozgrzewamy olej i wrzucamy pokrojoną w kostkę cebulę. Jak cebula się zezłoci, dodajemy pokrojone również w kostkę ziemniaki i czosnek, i wszystko chwilę smażymy. Następnie zalewamy wodą, dodajmey 1-2 liście laurowe, ziele angielskie i paprykę chili (1-2 stronków ususzonej papryki, lub suszoną w proszku wg uznania). Dopiero na gotujący wywar wrzucamy kostki rosołu wołowego i gotujemy wsyzstko 15-20 min. Po 15-u minutach wrzucamy pokrojoną w kostkę koserwę mięsną i gotujemy jeszcze chwile na małym ogniu uważając, by konserwa się nie rozgotowała. Na koniec dodajemy przecier pomidorowy oraz tymianek.
Najlepiej smakuje ze świeżymi bułeczkami, bagietką, lub świeżym chlebem.
Polecam!




środa, 21 sierpnia 2013

Dziecko pod żaglami

Udało się!
Tyle wątpliwości, lęków, przygotowań (bardziej psychicznych niż fizycznych), tyle opracowanych zachowań w najróżniejszych sytuacjach krytycznych, skrupulatnie opracowana kolejność wykonywanych działań podczas wypadnięcia dziecka za burtę lub wywrócenia jachtu . Tyle argumentów i odpowiedzi na pytania zatroskanych rodziców i teściów.
Tyle zbierania się w sobie, przypominania sobie, że przecież na kursie bardzo dobrze mi szło, teorię napisałąm na 100%, wszystkie manewry wykonywałąm bezbłędnie. Te wszystkie pozytywne argumenty musiały przysłonić moje świeżynkowe wpadki.
Ostatecznie tak się stało.

1. BEZPIECZEŃSTWO
  To sprawa, o której najwięcej czytałam. Kamizelka ratunkowa, szelki, life- lina- wszędzie piszą, że to niezbędne. Ale jak to? Wszystko razem? W jakiej kolejności? Wszystko stało się jasne dopiero po rozmowie z miłym i cierpliwym panem ze sklepu żeglarskiego.
Kamizelka ratunkowa- konieczna na pokładzie, dobrana wagowo, koniecznie certyfikowana, spełniająca wymogi. My kupiliśmy kamizelkę do 15kg- rozmiar Baby. Jest ona powrzechnie dostępna w cenie 95-100zł. Jest również na Allegro.

Zdjęcie z przykłądowej aukcji na Allegro. Dokładnie taką samą kupiłam w sklepie żeglarskim. Już na jachcie okazało się, że kamizelki, które były na wyposażeniu jachtu są tej samej firmy.


Przymierzaliśmy jedną, która miała bardzo dużą zaletę- byłą zapinana na zamek błyskawiczny, co mam wrażenie oszczędziłoby wielu łez i skróciłoby czas przy zakładaniu. Co prawda cena była dwa razy wyższa, ale coś za coś. W naszym przypadku jednak jedyny w sklepie rozmiar kamizelki z zamkiem okazał się ciut za ciasny. Polecam jednak osobom, które cenią sobie wygodę kosztem ceny. Radzę jednak zainteresować się wcześniej tematem bo z rozmiarem może być różnie.

Szelki/ uprząż- uczynny pan w sklepie żeglarskim wyjaśnił mi, że jeśli bardzo chcę, mogę kupić szelki i wtedy muszę je założyć na kamizelkę. Jego osobista rada jednak opierała się na tym, że wystarczy zakupić kamizelkę i linę, która będzie łączyła dziecko w kamizelce z jachtem. Efekt będzie ten sam, a mniej zachodu i pieniędzy. Tym bardziej, że znalazłam w internecie sposób wiązania liny tak by powstały szelki:

Węzeł pochodny od węzła ratowniczego. Nadaje się tylko i wyłącznie do wiązania na człowieku. Najpierw należy zaiwązać węzeł ratowniczy na sobie pozostawiajac jednak w ręce trochę więcej liny. Przerzucamy ją przez prawy bark na plecy gdzie zahaczamy o linkę z węzła. Z powrotem przerzucamy przez lewy bark i końcówkę wplatamy w węzeł zgodnie z linką górną. Następnie linkę można dla pewności jeszcze zabezpieczyć wiążąc węzeł na linie oplatającej.
Po zawiązaniu szelek należy upewnić się, czy powstała pętelka oplata linę główną pod uprzednio istniejącą pętlą z węzła ratowniczego. Wówczas cały węzeł jest o wiele bezpieczniejszy.
opis wiązania węzła pochodzi z TEJ STRONY

Węzeł- szelki okazał się w praktyce zbyteczny, gdyż szybciej i wygodniej było zwyczajnie wziąć Małego na ręce i przenieść kawałek niż wiązać , czy nawet zakładać mu "szelki". Myślę jednak, że wrócimy do naszych "szelek" jak Misiek będzie odrobinę starszy.

Life- lina- kupiłam linę (8mm grubości, 7m długości), która cały rejs była z jednej strony przywiązana do masztu pod pokładem (węzłem cumowniczym żeglarskim) a z drugiej do pleców kamizelki (węzłem kotwicznym). Misiek za każdym razem gdy chciał wejść do kokpitu musiał założyć kamizelkę. Wiązało się to z jego ostrym, ale na szczęście krótkotrwałym sprzeciwem. Wyjątków pod tym względem być nie mogło.

O wszelkich zasadach typu "zakaz samodzielnego wychodzenia z łódki" nie było mowy z racji wieku Miśka. Przestrzegania zasad na razie musieliśmy wymagać od samych siebie. Np. :
* W czasie żeglugi i na postoju w porcie nie wolno dziecku pozwolić wejść do kokpitu bez kamizelki.
* Nie wchodzimy z dzieckiem na nadbudówkę.
* Na kei i na pomostach dziecko jest na rękach.
Nawet gdy przestrzega się wszystkich warunków bezpieczeństwa trzeba jednak być przygotowanym na wypadnięcie za burtę. Ustaliliśmy więc wcześniej, że D. skacze za Misiem do wody, a ja wykonuję manewr "człowiek za burtą".

2. WOLNY CZAS- ZABAWY
 Niespełna półtoraroczne dziecko nie potrzebuje jeszcze tak bardzo towrzystwa rówieśników, wyszukanych zabaw i wielkiej przestrzeni by móc sie ywszaleć. Kluczowe okazało się mnóstwo zabawek przywiezionych od moich rodziców, które dla Miśka były zupełnie nowe. Układaliśmy więc klocki, oglądaliśmy książeczki, graliśmy na gitarze, czasem wyglądaliśmy z forluku. Najważniejsze było dawkowanie "nowych zabawek" co niestety nie bardzo nam szło, ale obyło się też przykrych skutków. Zbawienne również okazały się przekąski- ciastka, paluszki, suszone owoce, świeże owoce, szczególnie jagody. Do ulubionych zabaw należały również przegląd kosmetyczki czy apteczki (oczywiście pod nadzorem dorosłego). W tym wieku dziecko jest bardzo ciekawe świata i odczuwa bardzo silną potrzebę poznawania, głównie przez dotyk, wszystkiego co jest ciekawe. A na jachcie WSZYSTKO jest ciekawe. Najbardziej trzeba uważać na kambuz i na kanty w czasie przechyłów, ponieważ żadna siła oprócz Waszych włąsnych rąk nie pokona bezgranicznej ciekawości dziecka. Dziecko półtora roczne nie zadaje (oczywiście bezsłownie) już tylko pytań "co to jest" lecz pojawiają się pytania "co to jest i jak to działa". Dlatego jeszcze raz UWAGA NA KAMBUZ - ogień, gaz i wysoka temperatura tuż po zgaśnięciu palnika.

3. NIESPOŻYTA ENERGIA
Na szczęście wiek Michała jeszcze nie wymagał gospodarowania dużej ilości czasu na "wybieganie się", choć siedzenie pół dnia na dziobie było dla niego wyraźnie męczące. Jego energię próbowaliśmy wyładować gilgotkami, energicznymi zabawami, szorowaniem kokpitu i ogólnie zabawą. Dziecko było o wiele mniej absorbujące w dniach, kiedy spędzaliśmy kilka godzin na dzikiej plaży kąpiąc się w jeziorze. Miś mógł wtedy się popluskać, przesypywać piasek, kopać dołki i biegać po lesie. Zasypiał wtedy wcześniej i łatwiej.

4. OPIEKA NAD DZIECKIEM
Jedno jest pewne- osoba aktualnie opiekująca się maluchem nie może być traktowana jako członek załogi. W przypadku naszej załogi było to momentami o tyle trudne, że Misiek uspokajał się tylko u mnie (kapitana i jedynej osoby z gruntowną wiedzą i umiejętnościami) lub u D. (jedynej osoby z jakimś pojęciem, która dobrze radzi sobie w większości sytuacji). Z punktu widzenia kapitana miałam dwie opcje, a włąsciwie trzy:

a) zejść pod pokład i miło spędzać czas z synkiem, ale opuścić swoją załogę. Kapitan tak nie robi :/
b) wejść za ster, ale jednocześnie pozbawiając się najcenniejszego członka załogi (D. musiał zejść pod pokład).
c) opcja połowiczna: wychylając się z forluku (czasem z Miśkiem na ręku) pilotować, lub dozorować najważniejsze manerwy (kładzenie i stawianie masztu, opuszczanie i stawianie  żagli, rozpoznawanie znaków kardynalnych) oraz służyć wiedza merytoryczną.

Podchodzenie i odchodzenie od nabrzeża jednak odbywało się z koncertem Misiątka w tle (który zdawał się być obdzierany ze skóry), gdyż zarówno ja jak i D. musieliśmy wtedy być na pokładzie.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Wtedy płynę, płynę, chwytam w żagle wiatr, jakby szczęście miało chwilę trwać...

Jejku jejku, mówię Wam
jaki rejs za sobą mam.
Stary, zardzewiały, śmierdzący wrak
na pół roku zastąpił mi świat...

Podróże kształcą- to każdy wie. Moje rodzinne podróżowanie również niezwykle hartowało, ale o tym kiedy indziej. Nauczyłam się od rodziców odwagi w ruszaniu z dzieckiem, nawet takim malutkim ( i nawet nie jednym) w nieznane, nawet kiedy część ludzi będzie kręciła głowami i wytykała nieodpowiedzialność, a niektórzy w ogóle by zrezygnowali i woleli zaczekać aż dziecko podrośnie. Nawet gdyby miały to być wakacje w polowych warunkach, bez prądu, z ograniczoną wodą słodką/pitną itp. Wszystko to widziałam już w praktyce, obyłam się z tym i wiem, że dałąbym radę.
Z racji tego jednak, że mych szanownych rodziców nigdy w stronę Mazur nie ciągnęło, a tematyki żeglowania w ogóle mogłoby nie być- byli pierwszymi, którzy kręcili głowami na nasz pomysł o rejsie z Misiem. Świadomi jednak swych wyczynów z młodości.... i późnej młodości po pewnym czasie zaniechali komentarzy :)
Miłość (nawet do żagli) jednak nie wybiera i żadna siła nie mogła nas już odciągnąć od zamiaru wypłynięcia z 16-miesięcznym Miśkiem na mazurskie jeziora. Tym bardziej, że wiedza zebrana z internetu uspokoiła nas i odwiodła od czarnych myśli o tym jakimi jesteśmy nieodpowiedzialnymi rodzicami. Zapaleńcy bowiem  zabierają nawet 3- tygodniowe bobasy na żagle. Jedno jest pewne: małe dziecko = mały kłopot, duże dziecko = duży kłopot.

Było...
o wiele bardziej męcząco niż bez dziecka- to oczwistość
pięknie- bo jednak obecność dziecka nie wpływa na zachody słońca :)
rozwijająco- pierwszy raz jako kapitan
rozwijająco- pierwszy raz jako kapitan i matka

Wypłynęliśmy:
1. Ja- jedyna osoba z patentem żeglarskim
2. Dani- osoba z "patentem z Allegro" ;)  
3. Kingczi- Załoga Bez Doświadczenia      
4. Liwczi- Załoga Bez Doświadczenia        
5. Pawczi- Załoga Bez Doświadczenia      
6. Miś- nieświadomie inteligentny balast, niewyregulowane radio z zepsutym pokrętłem głośności.

Na początku, przyznam- było ciężko, totalnie obca terminologia zasypała Załogę Bez Doświadczenia jak lawina, którą ciężko było okiełznać. Nie dziwię się, ale wszyscy świetnie sobie z nią poradzili :) Po tygodniu mogę powiedzieć, że Załoga Bez Doświadczenia stała się Doświadczoną Załogą.
1. Podstawowa terminologia opanowana (grot, fok, odbijacze, miecz, bom, i wiele innych bardziej instynktownych)
2. Rozróżnianie zwrotu przez sztag od zwrotu przez rufę.
3. Krótki czas rakcji na niektóre charakterystyczne komendy, np. "MIECZ GÓRA!!!" i "ODBIJACZE!!!"
4. W przypadku Liwczi - baaaaardzo inteligentne balastowanie, praca na foku.
5. W przypadku Kingczi- utrzymanie jachtu na silniku w linii wiatru, praca na foku.
6. W przypadku Pawczi- kładzenie i stawianie masztu, bezdyskusyjne i natychmiastowe reagowanie na komendy (Jakby prowadzić ranking- wypadłby najlepiej).
7. W przypadku Dani- fiu fiu... tu wymagania są o wiele wyższe, w końcu pozycją początkową jest patent z Allegro ;) Prawie umiejętne rozporządzanie załogą (choć czasem zbyt późne), pewność siebie, idealne podchodzenie i odchodzenie do kei/pomostu na silniku zarówno dziobem jak i rufą, nawet po ciemku , przybijanie do brzegu na żaglach, pracując nimi wstecz, ratowanie i odpalanie zalanego silnika, czasochłonna lecz zacięta walka o odbijacz, zabawianie kapitana i reszty załogi :p

Ja, cóż... nabrałam niesamowitej pewności siebie i wiary we własne umiejętności. Do tej pory pewność i wiara w siebie trwały tylko i wyłącznie w obecności osoby bardziej doświadczonej ode mnie. Tu musiałam przyjąć, że "na tej łąjbie to ja jestem najbardziej doświadczoną osobą, ode mnie wymagane są umiejętności i wiedza i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za każdego pojedynczego członka załogi".

Miś natomiast perfekcyjnie szoruje pokład, pracuje na fałach przy pomocy korby, wyrzuca odbijacze za burtę, włuczy kija i dysponuje możliwością gardłowego alarmowania, ale tylko w razie BRAKU potrzeby.

Dziękuję mojej dzielnej załodze za wspólny rejs. Mam nadzieję, że nie ostatni :)

Dziękuję również dwóm pozostałym Łódkom pełnych wspaniałych ludzi.





Ten moment... ;p














Uwielbiamy kotwice patentowe i piaszczyste dno... mmm :p





















Od lewej: gondolier, blokers i dwóch kloszardów :DDD :***









Z uczuciem bezradności momentami trzeba było po prostu nauczyć się żyć... :)

















Zakup kompasu okazał się strzałem w dziesiątkę , a aparat idealną lornetką :) Kardynały nam nie straszne :)























Opadły mgły i miasto ze snu się budzi... :) Na szczęście bosman jeszcze spał gdy po tajniacku odchodziliśmy na pagajach o 05:30 :)

piątek, 2 sierpnia 2013

Hej, me Bałtyckie Morze...

Ile radości niepohamowanej na jednej małej buzi.
Ledwie się zmieściła.
Dla mnie tylko nad morzem jest pełnia lata. 
gwar
biegające dzieci
skakanie na fale
kurczak z rożna (choć w tym roku nie było mi dane)
"loooody! lody na patyku!" i "ooooorzeszki w karmelu!"
gofry z bitą śmietaną, których nie da się zjeść jak dama
...

Było cudnie, beztrosko, jak to nad naszym polskim morzem. Nigdzie nie ma tak szerokiej i miłej stopom plaży. Nie ma jeżowców, nie trzeba chodzić w klapkach i przedzierać się przez istne morze leżaków, parasoli i koszów hotelowych w niepewności czy tu już można rozłożyć koc? Gdyby tylko słonka było więcej, by ogrzało wodę. Dzieciom jednak zimna woda nie okazała się straszna, bez niej nie powstałyby przecież "pluskacze", baseny z cyrkulacją wody, dziury- studnie, zamki. Piłka co prawda też by ocalała, ale coś za coś :) 
Dzięki Mamusi spędziliśmy dzień pełen wrażeń w śródmieściu Gdańska, gdzie stąpając po niegdysiejszym Szlaku Bursztynowym przyglądaliśmy się pięknym kamienicom, odwiedziliśmy  m.in. Manufakturę Słodyczy,  poczym Czarną Perlą popłynęliśmy na Westerplatte.

Kilka dni później najodważniejsi, a zarazem najciekawsi wybrali się na dość kontrowersyjną w niektórych kręgach wystawę "The Body Exhibition".

W składzie... właściwie bez składu. I Tatuś Grande Familie i Misiowy Tatuś musieli opuścić nas w niedzielę. Gdyby nie Kuba i Miś można by powiedzieć- babski wypad, ale nie... mężczyźni bardzo wyraźnie zaznaczali swoja pozycję i dzielnie zastępowali nieobecne głowy rodzin.
Jednak w siatkówce odbiorów tak pełnych poświecenia jak Misiowego Tatusia brakowało, oj brakowało bardzo :) I brakowało najpiękniejszego zamku na plaży, przy którym przechodnie robiliby sobie zdjęcia, zbudowanego tradycyjnie przez Tatusia Grande Familie.
Pierwsze i ostatnie dni byliśmy jednak wszyscy razem :)




Yyyy... ale o co Ci chodzi Mami?






Taka tam... knaga :)




Pierwsze wakacyjne znajomości... :)

... tylko wakacyjne... 


















A tak omijaliśmy korki do Elbląga :) Śmiejcie się, śmiejcie, ale udało się! :DDD