środa, 5 sierpnia 2015

Kwiatek codzienny

Muszę, muszę napisać... dla samej siebie. Tak mi wszyscy całe życie mówili, ze idealną matką będę, że się do dzieci urodziłam wręcz, że małe rodzeństwo wytrenuje mnie na mistrza macierzyństwa. A ja głupia jak but uwierzyłam :) I nie wiem o co chodzi, że na koniec dnia znów zawiedziona sobą jestem, że właściwie niby cały dzień w domu, ale ledwo zdążyłam książkę na dobranoc Małemu przeczytać, zdobywając się na ostatni uśmiech. I tak sobie myślę, że coś tu nie jest tak jak powinno.
Bo ja tak zawsze wszystko chce mieć poukładane, biało- czarne, o czasie i w ogóle. I wiem przecież, że przy dzieciach się tak nie da, a mimo to walczę z tym codziennie. Jak tylko wstanę zaczynam wyścig z czasem.
Pranie, wrzuciłam już wczoraj, dzisiaj tylko wcisnąć guzik. Ależ sprytna jestem! Śniadanie, szybko, zanim z głodu stwierdzą, że właściwie to jeść nie chcą i w najpiękniejszy rodzaj histerii wpadną. Ok, brzuszki pełne, do mózgów doszło (u nich na szczęście od żołądka do mózgu mniejsza odległość niż u nas, więc szybciej dochodzi ;pppp). Ok, zajęli się sobą- jakie to piękne mieć dwójkę! :D Teraz ja, zdążę? Hmm...właściwie to nie muszę, z ich talerzyków uzbiera się dostatecznie dużo owsianki. I zmywania mniej. Jest git. Jeszcze nikt nie krzyczy? Dobra, to szybko kawa, może ZDĄŻĘ SPOKOJNIE wypić (marzenie tego roku). Dobrze, że nie mam rozpuszczalnej, bo bym musiała spuścić z tonu,a tak? Pyszniutkiej z ekspresu się napiję... mmmmm :) Gotowe :D Nawet mleko spienione. Sam widok mnie relaksuje.
O już, tyle. Krzyczy... To popite. Zabieram kawę i do dzieci. Po co te nerwy? Przed południem nie podnosimy głosu. Może rzeczywiście coś mu zrobiła. Skoro już tu jestem to pościelę łóżko. No dobra, to może zbierzemy się na dwór? Piasek z rana jak śmietana!... zaraz zaraz a czy nasze pościeliłam? Najgorsza rzecz na świecie to niepościelone łóżko, równie dobrze mogłabym chodzić cały dzień w piżamie <<NIENAWIDZĘ!!!>>. No teraz to co innego! To co z tym spacerem? Aha, już 11, powinnam ją uśpić. To pójdziemy po drzemce. Uff... śpi. Misiek bawi się sam.. autkami ofkors. Nie będę mu się wtryniać przecież. Rozwieszę pranie, wstawię zupę i ogarnę trochę. Odkurzyłąbym jeszcze, ale Lucy śpi.
Jak to? Już? Przecież dopiero co zasnęła, nawet nie zdążyłam usiąść.Ech... Odkurzam. Szybko zupa bo już pierwsze jęki słychać. 14.30. Akurat na spacer. Picie, ciastka, jabłko, czapki od słońca, filtr UV, samochody na wymianę, zabawki do piasku. Wszystko jest. Co? Jak to nie chcesz iść? Przed chwilą chciałeś... grrr. Po godzinie (tak, po godzinie!<walka o majtki, o buty, o rowerek... okazuje się, ze o wszystko można walczyć>) wychodzimy. Mieszkanie znów jak po tajfunie, ale trudno, taka cena wyjścia. Będę ogarniać jak wrócę.
Po 2-3 godzinach wracam. I tak spóźniona bo Łucja zasypia ok 18. Szybko więc wanna. HA! Nawet nie zauważyła jak jej głowę spłukałam :D Ależ sprytna jestem! Misiek w tym czasie je kolację.U męża w pracy rezerwy liczą, wiec jeszcze go nie ma. Zmiana wkładu wanny. Usypiam Łucję. Misiek zaczyna wylewać wodę z wanny. Krzyczę do niego szeptem, żeby nie wylewał. Zastanawiam się kto będzie pierwszy - sąsiad z dołu czy obudzona Łucja. Nie słyszy. Krzyczę "głośniej". Łucja się rozbudza. Grrrr... skoro już się rozbudziła biegnę do niego, wpadam, a on jeszcze heroicznie ostatnią przesiąkniętą gąbkę na podłogę rzuca. Zadowolony, że mu się udało zanim go za rękę złapałam. Ratuję podłogę i... nie, nie mam siły już gadać. Odmiękł, wiec uznajmy, że jest przynajmniej czystszy niż był. Wysiadka, piżama (walka o piżamę) i tablet. Teraz może uda mi się uśpić Łucję. Ciekawe, czy wszyscy tak zostają w pracy do tej godziny... grrrrr. Łucja śpi. Misiek się wybiegał wiec też szybko zasypia.
Nie wierzę. 19.30. Nie wierzę i osuwam się na krzesło. O nie, nie wstaję już. Zamykam oczy, żeby nie patrzeć na bałagan. Niestety nie mogę zasnąć na krześle, więc je otwieram. Na moje wielkie nieszczęście należę do tych osób, które a) nie potrafią zaznać spokoju w bałaganie, b) każdorazowo łudzą się, że jak posprzątają, to będzie porządek. Zwlekam się więc i zaczynam sprzątać. Może zdążę jeszcze odkurzyć zanim Łucja zacznie fazę lżejszego snu. Ale się rozpędziłam. Nawet podłoga umyta :D Koniec baterii. Przechodzę na hibernację.
Przychodzi mąż. Zmęczony. Dzięki Bogu chociaż on umie o siebie zadbać. Widząc mój stan miło zagaja pytając co dziś robiliśmy (chyba naprawdę miał ciężki dzień). Hmmm... co dziś robiliśmy? Nooo... hmmm... co mam mu powiedzieć? że sprzątałam? ze byliśmy na spacerze, czy że jedliśmy obiad? Szałowy dzień normalnie :p
Impreza kończy się na fejsie. Chodakowska znowu mnie wkurza swoją pozytywną energią. Po co ja ją polubiłam. Nie no, nie odkliknę, po co odklikać polubienie skoro lada dzień chce się zacząć ćwiczyć? :D

I co? Ponarzekałabym sobie. Ooooooo jakbym ponarzekała. Ale kurka nie mogę. Niby do kogo? Do mamy, która siódemkę dzieci wychowała, nie miała pralki automatycznej, ani pieluch jednorazowych? A może do babci, która gotowałą na kuchni węglowej dla czwórki dzieci i męża, sama robiła pustaki na dom i uprawiałą trochę ziemii.
Chyba jednak najlepiej do męża. Zrozumieć raczej nie zrozumie, bo matkę zrozumieć może tylko druga matka, ale jak jest wyżej szkolony, to chociaż wysłucha ;)

Chyba lepiej nie być poukładanym. Wypracować sobie ściśle określoną tolerancję bałaganu i po prostu usiąść, uśmiechnąć się do dziecka, ułożyć puzzle, a najlepiej chyba wyjść z domu i nie patrzeć. W końcu one nie posprzątane mieszkanie zapamiętają.








BLW pełną gębą, a właściwie pustą gębą a pełnym stołem...


















fot. Beata Rusek

fot. Beata Rusek

fot. Beata Rusek

fot. Beata Rusek

fot. Beata Rusek

fot. Beata Rusek

Dodaj napis












4 komentarze:

  1. Jakkolwiek mija Ci dzień, cokolwiek napiszesz i jak bardzo zmęczona jesteś, to i tak wydajesz się bardzo szczęśliwa:)
    Tak 3maj! :)
    Pozdrowienia dla Twojej Rodzinki:) Skarby masz cudowne;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwi, masz rację, koniec końców, jakby nie było i ile bym nie narzekała, ostatecznie JARAM SIĘ :D Paradoks jeden z największych moim zdaniem ;p

      Usuń
  2. "Krzyczę do niego szeptem, żeby nie wylewał." :) U mnie konfiguracja dzieciorów podobna, tylko córcia trochę mniejsza od Łucji. I też krzyczę szeptem często, ale niestety ten mały łobuz nie reaguje, więc mała się budzi, i tak over & over again :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam :D ładnie napisalaś :D hahahaha... ja nie mam problemu z balaganem - mogę przeprowadzić indywidualne szkolenie :D

    OdpowiedzUsuń