wtorek, 20 sierpnia 2013

Wtedy płynę, płynę, chwytam w żagle wiatr, jakby szczęście miało chwilę trwać...

Jejku jejku, mówię Wam
jaki rejs za sobą mam.
Stary, zardzewiały, śmierdzący wrak
na pół roku zastąpił mi świat...

Podróże kształcą- to każdy wie. Moje rodzinne podróżowanie również niezwykle hartowało, ale o tym kiedy indziej. Nauczyłam się od rodziców odwagi w ruszaniu z dzieckiem, nawet takim malutkim ( i nawet nie jednym) w nieznane, nawet kiedy część ludzi będzie kręciła głowami i wytykała nieodpowiedzialność, a niektórzy w ogóle by zrezygnowali i woleli zaczekać aż dziecko podrośnie. Nawet gdyby miały to być wakacje w polowych warunkach, bez prądu, z ograniczoną wodą słodką/pitną itp. Wszystko to widziałam już w praktyce, obyłam się z tym i wiem, że dałąbym radę.
Z racji tego jednak, że mych szanownych rodziców nigdy w stronę Mazur nie ciągnęło, a tematyki żeglowania w ogóle mogłoby nie być- byli pierwszymi, którzy kręcili głowami na nasz pomysł o rejsie z Misiem. Świadomi jednak swych wyczynów z młodości.... i późnej młodości po pewnym czasie zaniechali komentarzy :)
Miłość (nawet do żagli) jednak nie wybiera i żadna siła nie mogła nas już odciągnąć od zamiaru wypłynięcia z 16-miesięcznym Miśkiem na mazurskie jeziora. Tym bardziej, że wiedza zebrana z internetu uspokoiła nas i odwiodła od czarnych myśli o tym jakimi jesteśmy nieodpowiedzialnymi rodzicami. Zapaleńcy bowiem  zabierają nawet 3- tygodniowe bobasy na żagle. Jedno jest pewne: małe dziecko = mały kłopot, duże dziecko = duży kłopot.

Było...
o wiele bardziej męcząco niż bez dziecka- to oczwistość
pięknie- bo jednak obecność dziecka nie wpływa na zachody słońca :)
rozwijająco- pierwszy raz jako kapitan
rozwijająco- pierwszy raz jako kapitan i matka

Wypłynęliśmy:
1. Ja- jedyna osoba z patentem żeglarskim
2. Dani- osoba z "patentem z Allegro" ;)  
3. Kingczi- Załoga Bez Doświadczenia      
4. Liwczi- Załoga Bez Doświadczenia        
5. Pawczi- Załoga Bez Doświadczenia      
6. Miś- nieświadomie inteligentny balast, niewyregulowane radio z zepsutym pokrętłem głośności.

Na początku, przyznam- było ciężko, totalnie obca terminologia zasypała Załogę Bez Doświadczenia jak lawina, którą ciężko było okiełznać. Nie dziwię się, ale wszyscy świetnie sobie z nią poradzili :) Po tygodniu mogę powiedzieć, że Załoga Bez Doświadczenia stała się Doświadczoną Załogą.
1. Podstawowa terminologia opanowana (grot, fok, odbijacze, miecz, bom, i wiele innych bardziej instynktownych)
2. Rozróżnianie zwrotu przez sztag od zwrotu przez rufę.
3. Krótki czas rakcji na niektóre charakterystyczne komendy, np. "MIECZ GÓRA!!!" i "ODBIJACZE!!!"
4. W przypadku Liwczi - baaaaardzo inteligentne balastowanie, praca na foku.
5. W przypadku Kingczi- utrzymanie jachtu na silniku w linii wiatru, praca na foku.
6. W przypadku Pawczi- kładzenie i stawianie masztu, bezdyskusyjne i natychmiastowe reagowanie na komendy (Jakby prowadzić ranking- wypadłby najlepiej).
7. W przypadku Dani- fiu fiu... tu wymagania są o wiele wyższe, w końcu pozycją początkową jest patent z Allegro ;) Prawie umiejętne rozporządzanie załogą (choć czasem zbyt późne), pewność siebie, idealne podchodzenie i odchodzenie do kei/pomostu na silniku zarówno dziobem jak i rufą, nawet po ciemku , przybijanie do brzegu na żaglach, pracując nimi wstecz, ratowanie i odpalanie zalanego silnika, czasochłonna lecz zacięta walka o odbijacz, zabawianie kapitana i reszty załogi :p

Ja, cóż... nabrałam niesamowitej pewności siebie i wiary we własne umiejętności. Do tej pory pewność i wiara w siebie trwały tylko i wyłącznie w obecności osoby bardziej doświadczonej ode mnie. Tu musiałam przyjąć, że "na tej łąjbie to ja jestem najbardziej doświadczoną osobą, ode mnie wymagane są umiejętności i wiedza i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za każdego pojedynczego członka załogi".

Miś natomiast perfekcyjnie szoruje pokład, pracuje na fałach przy pomocy korby, wyrzuca odbijacze za burtę, włuczy kija i dysponuje możliwością gardłowego alarmowania, ale tylko w razie BRAKU potrzeby.

Dziękuję mojej dzielnej załodze za wspólny rejs. Mam nadzieję, że nie ostatni :)

Dziękuję również dwóm pozostałym Łódkom pełnych wspaniałych ludzi.





Ten moment... ;p














Uwielbiamy kotwice patentowe i piaszczyste dno... mmm :p





















Od lewej: gondolier, blokers i dwóch kloszardów :DDD :***









Z uczuciem bezradności momentami trzeba było po prostu nauczyć się żyć... :)

















Zakup kompasu okazał się strzałem w dziesiątkę , a aparat idealną lornetką :) Kardynały nam nie straszne :)























Opadły mgły i miasto ze snu się budzi... :) Na szczęście bosman jeszcze spał gdy po tajniacku odchodziliśmy na pagajach o 05:30 :)

5 komentarzy:

  1. Czyli Tobie przypadło pilnowanie grota?:)K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na to wychodzi :p ale jak wiemy grota dzierżyły też inne ręce, które tak w rufach się lubowały :p

      Usuń
  2. Piaszczyste dno jest zdecydowanie lepsze niż pokryte sterta glonów..my raz zgubiliśmy kotwice przy przystani i musieliśmy zrobić kąpiel glonową...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w takim wypadku to rzeczywiście... nie chciałabym się skąpać w glonach w poszukiwaniach kotwicy. Odzyskaliście ją?
      W piaszczyste dno niestety kilka razy nasza kotwica nie chciała się wbijać i musiałam to zrobić ręcznie, a właściwie nożnie...

      Usuń
  3. Bardzo fajnie się czyta,zdjęcia cudowne !!!!!

    OdpowiedzUsuń